Przedstawiam naszyjnik, który skończyłam przedwczoraj, a zrobienie którego zajęło mi jakiś tydzień. Męczyłam się nie tylko dlatego, że przez moherową włóczkę ciężko przewlekać koraliki, ale sam projekt był na początku inny. Dwa prototypy dały niezadowalające efekty, chyba za bardzo kombinowałam. Dopiero trzecia najprostsza wersja mi się spodobała. Dzięki zastosowaniu zapięcia na pętelkę nadaje się dla osób uczulonych na wszelkie metale. To, że trzeba być niewrażliwym na kontakt włochatej wełny z delikatną skórą dekoltu, to już inna sprawa ;)
To zapięcie jest naprawdę urocze:) Miłego tygodnia!
OdpowiedzUsuńdziękuję! :)
UsuńDyniowy, jak nic - śliczny :)
OdpowiedzUsuńNależę jednak do tej części ludzi, których wszystko gryzie, więc moherowy naszyjnik nie dla mnie.
U mnie to zależy od rodzaju włóczki, zawsze trzeba przymierzyć :D
UsuńAle ładny! Mi też skojarzył się z dynią. Ale może też ze spacerem po parku? Fajne to zapięcie. A co do gryzienia, to zawsze można założyć na jakiś obcisły golf:D
OdpowiedzUsuńMasz super ekspozytor:D To wintydż wygrzebany z szafy, czy inwestycja?;)
to nie do końca udana inwestycja w wintydż ;)
Usuń